sobota, 5 października 2013

„Dzień po rozegranym spotkaniu, mecz przechodzi do historii.” - ale nie w moim przypadku.

Pół Polski emocjonuje się jutrzejszym meczem Wisły z Legią. O ile większość z nich prędzej czy później wróci  do normalnego życia, o tyle ja mam nadzieję, że znowu na moich oczach będzie pisać się historia - tym razem wielkiego powrotu na szczyt Białej Gwiazdy. Być może po raz kolejny będę świadkiem cudu, tak jak to było pewnego grudniowego wieczoru. Za każdym razem kiedy wspominam tamten dzień, kręci mi się łezka w oku, dlatego pragnę podzielić się z Wami moimi wspomnieniami z 14 grudnia 2011 roku. 


Poprosiłam św. Mikołaja o to, aby Wisła awansowała do 1/16 Ligi Europejskiej, mimo tego, że już od dawien dawna w niego nie wierzę. To było jeszcze przed wyjazdowym meczem z Odense, więc wtedy naprawdę potrzeby był nam cud, aby wyjść z grupy. Pamiętam, że jak pytałam znajomych co myślą o awansie Białej Gwiazdy odpowiadali, że raczej są nikłe szanse. Ja na przekór im, uparcie i trochę ironicznie, twierdziłam, że przejdziemy dalej. 

Na mecz udałam się z moją siostrą, koleżanką i kolegą. Początkowo byli oni średnio nastawieni, ale w końcu dali się przekonać, że to ostatni mecz w roku i że wypadałoby na niego iść."Nie do wiary, nie do wiary. Piłka nożna, jasna chole*a" – te słowa dźwięczą mi w uszach za każdym razem, kiedy wspominam sobie piłkarskie wydarzenia ze środy 14 grudnia. To nie był tylko zwyczajny cud, to była ciężka praca oraz niezłomna wola walki i chęć godnego pożegnania się z europejskimi pucharami zarówno naszych piłkarzy, jak i De Stribede.

Do tej pory przechodzą po mnie ciary, kiedy przypominam sobie, jak zaczęliśmy śpiewać „Odense, Odense, Odense”. Około 75. minuty spotkania Wisły z Twente mężczyzna (który śledził losy meczu w Londynie przez Internet w komórce) siedzący w rzędzie za nami krzyknął, że Odense doprowadziło do remisu 2:2. Inna osoba potwierdziła ten fakt. Nasza paczka wraz z dwójką chłopaków stojących obok nas, zaczęliśmy krzyczeć wniebogłosy „Odense”, a potem dołączały do nas pozostałe osoby z sektora G. Przesłanie, chyba zrozumiał Marko Jovanović, który nakłaniał Wiślaków do gry ofensywnej. Polska drużyna w przerwie dowiedziała się, że The Cottagers po pierwszej połowie prowadzi 2:0. To nasze ożywienie piłkarze Wisły uznali za dobrą oznakę. W 80. minucie z ust kibiców wypływały min. słowa: "Ej panie sędzio, panie Rusek, kończże już ten mecz" :).

Chwilę później nastał niepokój, wynik na transmisjach internetowych zmienił się z powrotem na 2:1. Ludzie dzwonili do rodzin, znajomych, aby dowiedzieć co się dzieje nad Tamizą. Całe to zamieszanie była bardzo dziwne. Kiedy usłyszeliśmy ostatni gwizdek nikt nie był pewny, czy nadal jesteśmy w grze, czy jednak wylądowaliśmy poza burtą Ligi Europejskiej. Część osób cieszyła się, część śpiewała, a pozostali stali jak wmurowani, nikt nie wychodził – wszyscy czekali na wieści z Anglii... 

I nagle ujrzeliśmy sztab szkoleniowy wybiegający z szatni. Dotarło do nas co się stało –  Duńczycy doprowadzili do remisu i to w ostatniej minucie! Nastąpił wybuch radości i płaczu ze szczęścia, głośne okrzyki i przyśpiewki, przyjacielskim uściskom nie było końca. Zaś piłkarze tańczyli, skakali, wpadali sobie w objęcia. Potem długo dziękowali kibicom, lecz zabawa na trybunach trwała jeszcze dużo dłużej po tym, jak Wiślacy udali się na konferencje prasową.

Do domu wróciłam około godziny pierwszej. Jeszcze raz sprawdziłam wynik, a następnie poprosiłam siostrę o to, by mnie uszczypnęła, bo nadal nie mogłam uwierzyć. Jeszcze długo potem nie mogłam zasnąć, bo niełatwo jest wrócić do normalnego życia, kiedy ma się świadomość, że na twoich oczach dokonał się cud.

Jednym słowem był to niesamowicie emocjonujący wieczór... i noc.
Mam nadzieję, że jutro również piłkarze Wisły nie pozwolą mi wcześnie zasnąć :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© "Nie ma, że boli - SEKTOR KIBOLI - tu się śpiewa, nie pierd*li"