czwartek, 20 lutego 2014

Przedderbowa napinka

O nierzetelnym dziennikarstwie kiedyś już wspominałam. Jak wiadomo media potrzebują jakiegoś chwytliwego artykułu, który zwróci odwagę odbiorców, tym bardziej, że zbliża się wielkie piłkarskie święto - Derby Krakowa. Tym sposobem w miniony poniedziałek w jednej z gazet ukazał się tekst o tym, że Wisła szkoli chłopców do walk w bojówkach.

Ten materiał wywołał u mnie ogromne rozbawienie, jak i irytacje. Jak to możliwe, że takie informacje mogą pojawiać się w prasie. Od ponad stu lat Wisła szkoli młodzież w różnych sekcjach sportowych, tym samym wychowując przyszłych Mistrzów. Gdy osiągają sukces nagle wszyscy ich doceniamy, nałogowo jednoczymy się podczas światowych zawodów, by wspierać polskich zawodników. Wcześniej nie dostrzegamy ile pracy muszą włożyć, by osiągnąć sukces, który poniekąd jest też zasługą osób które trenują sportowców.

Sama posiadam kolegę, który trenuję boks. Jest niezwykle ułożonym i spokojnym chłopakiem, zafascynowany osiągnięciami polskich pięściarzy postanowił sam spróbować swoich sił w boksie, przy okazji znajdując zajęcie, którym może wypełnić swój wolny czas. Nie ma to nic wspólnego z ulicznymi bojówkami.

Uważajmy, więc żebyśmy nie stali się ofiarami manipulacji polskich mediów, które wyznają zasadę, iż człowiek głupi wszystko kupi, trzeba mu to tylko odpowiednio sprzedać. Artykuł, który dobrze się sprzeda można umieścić na pierwszej stronie, co z tego, że nie jest wiarygodny. Liczy się duży nakład i sprzedaż. Przecież następnego dnia można napisać małym druczkiem sprostowanie na stronie entej, które pewnie mało kto przeczyta.
Read more »

poniedziałek, 23 grudnia 2013

"Żyjąc historią"

"Liverpool został stworzony dla mnie, a ja dla Liverpoolu" ~ Bill Shankly

Kilka zdań, o tym, co oznacza bycie kibicem Liverpoolu. Ciężko jest wyrazić za pomocą słów ile ten klub dla mnie znaczy, ile mu zawdzięczam, nauczył mnie wierności, poszanowania dla innych klubów i kibiców, historii i tradycji, wiąże się z nim wiele wzruszeń, niesamowitych wspomnień, ale też momentów zwątpień, smaku goryczy porażek, czasów, kiedy wydawało się, że już gorzej  być nie może, a jednak mogło, smutków i łez. Najważniejszą lekcją, którą nieustannie mi daje bycie sympatykiem Lpoolu, jest to, że przenigdy nie należy się poddawać i tracić wiary, a pomimo chwilowych niepowodzeń, w końcu los się do nas odwróci. 

"When you walk through a storm, 
Hold your head up high, 
and don`t be afraid of the dark.
At the end of a storm,
There`s a golden sky,
And the sweet silver song of a lark."

~"You'll never walk alone" hymn Liverpoolu 

Może wydać się to zabawne, iż klub stał się dla mnie wzorcem, który chciałam naśladować. Ale przecież klub to przede wszystkim kibice i piłkarze, a więc ludzie, przyglądając im się za szklanego ekranu ogromnie pragnęłam, być taką jak oni, stać się jedną z nich. Poniekąd ukształtowało to mnie, jako człowieka i określiło mój światopogląd. Jest to nie lada zaszczyt, ale również obowiązek dzierżyć miano kibica Liverpoolu. Moja podświadomość narzucała mi jednak, że nie jestem w pełni prawnym kibicem The Reds.
Bo cóż to za fan, który śledzi potyczki tylko w telewizji lub Internecie, a nigdy nie miał okazji dopingować swojej drużyny na stadionie? Lecz tu po raz kolejny dostałam nauczkę, bo czerwona rodzina uświadomiła mi, że liczy się to, co masz w sercu, a moje serce jest przepełnione liverpoolską, czerwoną miłością.  Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spełnić jedno z moich największych marzeń i postawię swoją nogę na Anfield oraz będzie dane mi zedrzeć gardło na The Kop (trybuna na za jedną z bramek na stadionie Liverpoolu, zajmowana przez najzagorzalszych kibiców). 

Czemu akurat Liverpool? Pamiętam, jak będąc dzieckiem zawsze przed meczem męczyłam tatę pytaniami: "Kto wygra? Za kim jesteś?", a on odpowiadał mi "Za słabszym, chyba, że gra Wisła, Liverpoolu lub Arsenal". Wydaje mi się, że on zaczął wspierać Czerwonych przez pryzmat Jerzego Dudka. Z reszta nie widzę potrzeby zagłębiania się w ten temat, gdyż najważniejsze jest to, że swoją miłość do Liverpoolu przelał na mnie i jestem mu ogromnie za ta wdzięczna. Poznając, co raz lepiej tę drużynę upewniłam się, że był to najlepszy wybór, jakiego mogłam dokonać wybierając zespół, który pragnę wspierać, gdyż zarówno większość kibiców, piłkarzy jak i zarządu wyznaje te same wartości, którymi kieruję się i cenię w życiu. Spoglądając przed chwilą na datę, uświadomiłam sobie, że niedługo minie 7 lat, od kiedy jestem wiernym miłośnikiem The Reds. 

Ostatni mecz ze 'stojącą' The Kop
Gdy zaczynałam moją przygodę z Liverpoolem, kończyła się era świetności hiszpańskiego stylu Beniteza (trener Liverpoolu w latach 2004-2010, pod jego wodzą klub zdobył Puchar Anglii [2006], Superpuchar Europy [2005], Puchar Mistrzów [2005], finał Pucharu Mistrzów [2007], finał klubowych mistrzostw świata [2005] oraz Tarczę Dobroczynności [2006]), a na Anfield Road zagościł poważny kryzys. Od tej pory ojcowskie kibicowanie słabszemu dotyczyło również The Reds. Próby przywrócenia świetności Czerwonym podejmowali  Roy Hodgson i Kenny Dalglish, lecz bez większych skutków. W 2012 na stanowisku trenera pojawił się Brendan Rodgers, który tchnął nowego ducha w zespół i wyprowadził go z kryzysu. 

Skąd natomiast wziął się pomysł na tytuł mojego posta? Podobno podczas spotkań Liverpoolu z Chelsea Londyn miało dojść do małego starcia na przyśpiewki. Fanatycy The Reds zaintonowali "Nie macie historii", na co przeciwnicy mieli odpowiedzieć "Żyjecie historią/przeszłością". Cóż może ostatnimi laty nie wiodło nam się najlepiej, ale w tym sezonie nasz zespół wyszedł z kryzysu i uczynił tak ogromy progres, iż znajduje się na szczycie tabeli. W Anglii istnieje niepisana zasada, że zespół zajmujący pozycję lidera podczas przerwy świątecznej na koniec sezonu zdobywa tytuł Mistrza Anglii, wiec z upragnieniem na to czekam. Zaś historia i tradycja to coś, na co pracuje się latami, my ją posiadamy, nikt nam jej nie odbierze, co najwyżej mogą nam jej zazdrościć ;) Tak to już jest, kiedy dźwigasz miano najbardziej utytułowanego zespołu na Wyspach.

Mało kto wie, że istnieją zasady, którymi powinien kierować się dobry kibic Czerwonych. Myślę, że one najlepiej oddają, czym jest Liverpool FC.

Przykazania kibica

"1. Po pierwsze my jesteśmy tylko strażnikami. The Kop to energia, podejście, serce i dusza Liverpoolu FC. Nikt nie jest jej właścicielem, ale razem tworzymy legion, jedyną w swoim rodzaju moc.

2. Nie ma drugiej takiej trybuny na świecie. The Kop jest jedyna w swoim rodzaju. To kolebka stadionowej kultury, humoru, pieśni – prawdziwy dwunasty zawodnik. The Kop nadaje nowe trendy. Nigdy nie podążała za nimi. Jako kibice Liverpoolu my także nie powinniśmy podążać za trendami i zwyczajami reszty kraju. Może to przybierać formę pieśni rodem z niższej ligi, namiętnego klaskania, albo noszenia nakrycia głowy w stylu yokel, ale The Kop zawsze zasługuje na więcej.

3. „Liverpool FC istnieje, żeby być źródłem dumy dla swoich kibiców. Nie ma żadnych innych powodów.” Jeśli to jest przysięga klubu skierowana do nas, to teraz przedstawimy nasze przyrzeczenie: „Będziemy wspierać zespół w chwilach triumfu i porażki. Zawsze będziemy dawać im siłę.”

4. Prawem natury jest to, że każdy kibic ma swoich ulubieńców. Jednak zostawmy całe negatywne nastawienie w pubach, szkołach i wszędzie, gdzie jest miejsce do dyskusji. Gdy postawimy nasze stopy na Anfield, jesteśmy Czerwoni i mamy jeden cel – pomóc wygrać naszej drużynie.

5. Przychodźmy na stadion wcześniej. W celu zrobienia z Anfield miejsca wyjątkowego, a także wspierania drużyny i natchnienia ich wiarą. Także po to, żeby przeciwnicy wiedzieli, gdzie się znajdują. Gdy oba zespoły wychodzą na rozgrzewkę, chcemy, by serca naszych bohaterów biły mocniej, a przeciwnicy się bali. Wszyscy kochamy przedmeczowe rozmowy, ale sprawmy również, żeby The Kop gotowała się.

6. 15 kwietnia 1989 roku tysiące z nas wyruszyły, żeby wspierać nasz ukochany zespół w półfinale FA Cup. 96 z nas nigdy nie powróciło do domu. Zawsze będzie oddawać cześć i pamięć tym, którzy zginęli na Hillsborough. Okazując im i ich rodzinom szacunek, a także gardząc pozbawionymi skrupułów i współczucia pismakami, którzy napisali pełen kłamstw tekst na temat ludzkiej tragedii, nigdy nie kupimy, ani nie będziemy czytać gazety The Sun i potępiamy czytanie choćby urywka tego dziennika przez każdego kibica Liverpoolu.

7. To jest nasz zwyczaj i przywilej, że jako Liverpoolczycy może witać kibiców z innych części świata. Oczekujemy od wszystkich kibiców, niezależnie od wieku, gdziekolwiek nie siedzą na stadionie, okazania jednakowego szacunku miastu, z którego wywodzi się ich zespół. To nie jest miłe, gdy przyjezdni nas prowokują i mówią miejscowym, żeby się ‘uspokoili’. Niemądrze jest śmiać się wraz z gośćmi, którzy, śpiewają głupie piosenki na temat kradzieży samochodów. Wspierasz Liverpool FC, więc wspieraj też Liverpool.

8. Zawsze bijemy brawo bramkarzowi drużyny przeciwnej. Jednak, jeśli on tego nie docenia – to niech ma za swoje!

9. „Liverpool FC ma kibiców na całym świecie”. Nie tolerujemy rasizmu. Wszyscy na całym świecie znają LFC. Od Nairobi do Nagoi, mamy kibiców, ludzi, którzy nas kochają, ponieważ postępujemy zgodnie ze „Zwyczajem Liverpoolu”. Mamy styl, honor, zasady. Jesteśmy globalną siłą z lokalnym sercem – naprawdę, jest to klub dla ludzi.

10. Naszą własną ikoną, symbolem, ze względu, na który The Kop jest legendarna na całym świecie, jest nasz hymn: „You’ll Never Walk Alone”. Jeśli miałaby być jedna rzecz, która nas wyróżnia spośród wszystkich kibiców, to jest to właśnie ten przedmeczowy rytuał, ten okrzyk bojowy, hymn naszego triumfu i okazjonalnego bólu. Jesteśmy strażnikami tego hymnu i musimy go podtrzymywać i przekazywać kolejnym pokoleniom w pierwotnym znaczeniu. Nigdy nie wolno nam osłabiać znaczenia tej pieśni, jej przekazu i jej wpływu poprzez krótkie śpiewy w środku meczu. Szanujmy nasz hymn i bądźmy z niego dumni, śpiewajmy powoli, całym naszym sercem, do samego końca, z szalikami wzniesionymi wysoko w górze. Amen."   

żródło: http://www.lfc.pl/PrzykazaniaKibica

Najpiękniejszą rzeczą, która za każdym razem sprawia, iż do oczu napływają mi łzy jest hymn Liverpoolu. Podczas spotkań domowych jest zrozumiałe, iż pozom decybeli na Anfield jest ogromy, a fanatycy wybornie się bawią. Niepojęte, że podczas każdego wyjazdowego meczu rozbrzmiewa ta przepiękna pieśń, a kibice Liverpoolu są zazwyczaj głośniejsi od gospodarzy. Zostawiam Was z "You'll never walk alone".  



Read more »

czwartek, 28 listopada 2013

Teofil Kowalski czyli bokser na wagę złota

Boks, to dyscyplina sportowa, która nie cieszy się w Polsce zbyt dużą popularnością, w przeciwieństwie do większości  sportów drużynowych, kiedy to całe rodziny gromadzą się przed telewizorami  aby dopingować naszą reprezentację. Mało kto z nas potrafi wymienić wybitne, czołowe postacie, które zapisały się na kartach historii polskiego boksu oraz ich sukcesy.

Od lewej: Artur Kowalski i Teofil Kowalski

Dzisiaj pragnę przybliżyć Wam  sylwetkę Teofila Kowalskiego legendarnego zawodnika min. TS Wisły Kraków, z którą związany jest od 60 lat. W tym roku  W swojej dwudziestodwuletniej karierze stoczył on 412 walk (w wadze piórkowej i koguciej), z czego 359 wygrał, 11 zremisował i 42 walki przegrał. Żadnemu przeciwnikowi nie udało się pokonać pana Teofila przez nokałt, przegrywał jedynie na punkty. Do jego najważniejszych osiągnięć należy dwukrotne zdobycie tytułu Mistrza Polski (w 1958 i 1961 roku w kategorii koguciej) oraz trzykrotnie stawał na najniższym stopniu podium, brązowego medalu podczas Festiwalu Młodzieży w Moskwie (1957 rok) oraz dziewięciokrotnie otrzymywał tytuł Mistrza Krakowa. W 2006 roku za wybitne zasługi dla rozwoju sportu został odznaczony, przez prezydenta, Krzyżem Kawalerskim OOP. Występował w barwach klubów: Polonii Przemyśl, Gwardii Przemyśl, Garbarnii Kraków, by ostatecznie przenieść się do Wisły Kraków. Sukcesy sportowe potrafił umiejętnie połączyć z nauką, o czym może świadczyć fakt, iż ukończył on studia prawnicze na Uniwersytecie Jagielońskim. Po zakończeniu kariery zawodowej, Teofil Kowalski poświecił się trenowaniu młodzieży w sekcji bokserskiej Wisły Kraków.  
Plakat XXXIII Międzynarodowego
Turnieju o Złotą Rękawicę Wisły


W ferworze przygotowań do XXXIII Międzynarodowego Turnieju Bokserskiego o Złotą Rękawicę Wisły pan Kowalski znalazł odrobinę czasu, aby odpowiedzieć na parę intrygujących mnie pytań. 

Swoją karierę rozpoczynał Pan w bardzo młodym wieku i w dość zaskakujący sposób. Co sprawiło, że chciał Pan zostać bokserem?
Miałem jedenaście lat, kiedy udałem się na pierwszy trening w Przemyślu, z którego pochodzę. Przyjechał wtedy do miasta trener Major Marian Słabicki z Armii gen. Andersa i ogłosił nabór czternastolatków do sekcji bokserskiej. Dopiero, gdy ogromnej liczby ochotników pozostała nieliczna grupka kandydatów, którzy spełnili oczekiwania trenera i przeszli pomyślnie wszystkie testy, przyznałem się, że mam tylko jedenaście lat. To właśnie od Majora nauczyłem się podstawowych uderzeń, ale on nas uczył przede wszystkim kultury zachowania. Jak któryś z nas miał więcej niż jedną dwóję w szkole, nie wolno mu było przyjść na trening. On nas wychowywał, wychowywał nas na ludzi. Taki przykład, prawda, ja sobie z niego wziąłem.

W czasach pańskiej młodości rozwój kariery bokserskiej był utrudniony? Polityka państwa wpływała na występy w rozgrywkach między narodowych?
Nie, wręcz przeciwnie. Związek  Radziecki często organizował zawody. Nie pojechałem jednak na Igrzyska Olimpijskie w Rzymie w 1960 roku , mój ówczesny trener Feliks Stamm, wystawił wtedy zamiast mnie, Brunona Bendinga, który zdobył tam brązowy medal. Rok później rywalizowałem z nim podczas Mistrzostw Polski, nie tylko z nim wygrałem, ale również  zdobyłem tytuł Mistrza Polski. Schodząc z ringu, powiedziałem wtedy do Sztamma "I co? Ja bym tę walkę [przyp. w Rzymie] wygrał i zdobył srebrny medal".

W 1957 roku wystąpił Pan w Festiwalu Młodzieży w Moskwie, zdobywając brązowy medal, ale nie spełniło to chyba do końca pańskich oczekiwań?
Nie, byłem zadowolony ze swojego osiągnięcia. Co prawda, w półfinale przegrałem z Włochem stosunkiem głosów 3:2. To sędziowie rosyjscy dali mi przegraną bo bali się, że w finale wygram z ich zawodnikiem, bo do finału zakwalifikował się ich zawodnik, a ja już z nim raz boksowałem i wygrałem.

Wejście na salę sekcji bokserskiej 
Jaki moment w  swojej karierze wspomina Pan najlepiej?
Ciężko jest wyróżnić jakiś jeden szczególny moment, kiedy całą swoja bokserska karierę wspaniale wspominam, myślę, jednak ze takim szczególnym momentem było zdobycie Mistrzostwa Polski.

W swojej karierze zdobył Pan wiele medali, odznaczeń, któreś z nich ma dla Pana szczególne znaczenie?
Każde ze zdobytych trofeów ma dla mnie taką samą wartość, bo wiem, że zdobyłem je, dzięki swojej ciężkiej pracy i wytrwałości.

Miał pan momenty, w których chciał Pan zrezygnować z kariery zarówno trenerskiej, jak i jako zawodnik?
W 1968 zakończyłem swoją karierę jako zawodnik, bo rozszerzył się problem korupcji w środowisku bokserskim, żeby osiągnąć sukces należało wcześniej spotkać się z sędziami za płacić odpowiednia sumę i wtedy osiągało się odpowiedni rezultat. Nie chciałem w nieuczciwy sposób osiągać sukcesów.

Studiował Pan prawo, nie chciał się Pan rozwijać w tym kierunku?
Tak, skończyłem prawo i  pracowałam w firmie, gdzie zajmowałem się rozwiązywaniem spraw.

Co według Pana jest najważniejsze, w tym sporcie, dzięki czemu można odnieść sukces?
Powiem tak, dzisiejszej młodzieży brakuje chęci. Jak podczas naboru zgłosi się 25 ochotników i z tego pozostanie jeden to i tak jest dobrze. Po prostu im się nie chce, usprawiedliwiają się brakiem czasu.
Za moich czasów na treningu musiało się zrzucić co najmniej 2.5 kg, a teraz wystarczy, że chłopcy spalą 1.5 kg. Po za tym nowym chłopcom z góry mówimy, że jak podpadną z czymkolwiek w szkole nie tylko z zachowaniem, ale z dwójami czy notami słabymi to nie mają po co przychodzić na salę. Ty nie musisz mieć z góry na dół bardzo dobrze, ale miej pewne zasady, żeby nikt nie miał do ciebie pretensji. To jest najważniejsze, żebyś ty się dobrze uczył, przechodził z klasy do klasy, bo tak to, tu nie ma miejsca dla ciebie.

Jak pan motywuję swoich podopiecznych?
Podopieczni sami muszą znaleźć w sobie motywacje. Ja mogę i tylko pomóc w jej odnalezieniu. Ze względu na mój podeszły wiek Pan Tomasz Winiarski i Handzlik sprawują pieczę nad treningami, ja natomiast zajmuje się sprawami papierkowymi, nadzoruję badania lekarskie, dopilnowuję, żeby w książeczka zdrowia znajdowały się aktualne badania, bez tego nie mamy uprawnień do trenowania zawodnika. Poza tym, a może przede wszystkim przeprowadzam rozmowy z rodzinami oraz w szkołach naszych podopiecznych, ale nie tylko. Czasami Handzlik czy Winiarski nie mają czasu przyjść na trening, to ja muszę poprowadzić zajęcia. Wtedy chłopcy narzekają, że za bardzo dostają ode mnie w kość, bo ja prowadzę zajęcia tak jak kiedyś prowadziłem. Chłopcy mają czasami za mało tego hartu, żeby wytrzymać czy gimnastykę, czy tempo treningu, który ja prowadzę.  

W ostatnich czasach sekcja bokserska dość prężnie się rozwija, ale przecież nie zawsze było tak kolorowo?
Były momenty, w których brakowało pieniędzy na tę sekcję. Poszedłem wtedy do zarządu, i powiedziałem, że bez tych pieniędzy boks w Wiśle nie może się rozwijać. Na szczęście przywrócili dofinansowania

Nieodłącznie jest pan związany z Wisłą Kraków, czy w związku z tym śledzi Pan zmagania innych sekcji?
Jestem Wiślakiem, jeśli czas na to pozwala chodzę na mecze piłki nożnej, koszykówki oraz śledzę rezultaty.


Osobiście wspominam to spotkanie bardzo mile. Jako ciekawostkę powiem, że w pierwszym zaplanowanym terminie nie udało mi się przeprowadzić wywiadu, ponieważ pan Teofil został zaproszony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego na uroczystość "Krok do wolności" z okazji 60-lecia
mistrzostw Europy w boksie.

Kiedy weszłam do budynku TS Wisła panował tam ogromny gwar i tłok. Przewijali się tam zawodnicy oraz trenerzy min. z Niemiec i Ukrainy, którzy przyjechali na zbliżający się turniej.

Pan Kowalski wywarł na mnie ogromne wrażenie, gdyż z łatwością można było zauważyć, że jak bardzo kocha i jest oddany swojej największej pasji. Swoją postawą pokazuje zaś nam wszystkim, że dzięki odpowiedniej motywacji i poświęceniu jesteśmy w stanie spełniać swoje marzenia.

"Na Teofila K."

Intelektem wygrywał, nie bezmyślną siłą 
Pięści szermierz niezwykły, nasz Kowalski „Filo”. 

~ Dariusz Zastawny, "Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach."


Zachęcam gorąco wszystkich, zarówno chłopców, jak i dziewczęta do spróbowania swoich sił w treningach bokserskich na Wiśle ;) Z tak uzdolnioną i utytułowaną kadrą możecie rozwinąć swojej umiejętności i dojść naprawdę daleko. Sukces zależy od Was! 

Read more »

sobota, 9 listopada 2013

Trener (nie)idealny Sir Alex Ferguson – czyli kiedy, jak i po co włączyć suszarkę?

            Urodził się na przedmieściach Glasgow w Szkocji 31 grudnia 1941 roku. Czy ktoś już wtedy przypuszczał, że w przyszłości stanie się on najbardziej doświadczonym i najlepszym menadżerem świata?

Młody Ferguson swoją przygodę z piłką nożną zaczynał jako napastnik w klubach takich jak Queen’s Park, Saint Johnstone, Dunfermilne, Glasgow Rangers, Falkirk czy AyrUnited. Łącznie rozegrał 327 meczy, zdobywając 167 goli. Karierę na stanowisku trenera rozpoczął w 1974 roku w drużynie East Stirlingshire. Jednakże nie zabawił tam długo, tylko jeden sezon, po którego zakończeniu przeniósł się do St. Mirren. Szkot spędził tam cztery sezony, po czym ponownie zmienił klub, tym razem na Aberdeen, gdzie zaczął odnosić sukcesy. Trzy razy zdobył Mistrzostwo Szkocji, cztery razy Puchar Szkocji, raz Puchar Zdobywców Pucharów oraz Superpuchar Europy.

Po odejściu Rona Atkinsona z drużyny Manchesteru United to właśnie Aleks Ferguson objął stanowisko menadżera Czerwonych Diabłów. Był 6 listopad 1986 roku, kiedy to Ferguson otrzymał ciepłą posadkę menadżera dzisiaj jednego z najlepszych angielskich klubów. Jak wyglądał jego pierwszy dzień pracy? Norman Whiteside w jednym z wywiadów opisał go tak: „- Dobrze was widzieć. Jestem Alex Ferguson i w nosie mam, jak się nazywacie. Nie obchodzi mnie, czy jesteście Robsonem, Whiteside’em czy Strachanem. Wszyscy startujecie z tego samego pułapu, waszą szansą jest trening – powiedział trener.”

Pierwsze sezony z drużyną z Manchesteru nie były pomyślne dla Szkota – trzyletni pobyt Fergusona na Old Trafford fani United oceniali tak: „Trzy lata tłumaczeń. Ta-ra Fergie.” Sam Ferguson również dosyć niemile i niechętnie wspomina ten okres. Triumfy podopiecznych Aleksa Fergusona takie jak puchar FA Cup czy awans do Pucharu Ligii nie przekonywały kibiców, gdyż oni czekali tylko na jedno – Mistrzostwo Anglii! Dopiero w sezonie 1992/1993 zawodnikom z Manchesteru udało się odnieść ten sukces. Po dwudziestu sześciu latach puchar Mistrza Anglii ponownie powrócił na Old Trafford, gdzie zagościł już niemal na stałe.

W 1999 roku królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki, za zdobycie potrójnej korony (Pucharu Anglii, Mistrzostwa Anglii oraz Pucharu Mistrzów). Ferguson tym samym dołączył do elitarnego grona menadżerów szlachciców.

W 2009 roku Sir Aleks obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny, a sezon 2009/2010 był już dwudziestym trzecim sezonem Szkota, gdy prowadził Manchester United. Niestety nie udało mu się obronić tytułu mistrza Anglii, a byłoby to czwarte, rekordowe mistrzostwo United. Z okazji siedemdziesiątych urodzin Sir Aleksa, media zaczęły przepowiadać rychłe odejście menadżera z Manchesteru United. Jak na to zareagował sam zainteresowany, który to już nie raz dogryzał dziennikarzom? Zapewnił ich, że ma się dobrze, nie ma problemów ze zdrowiem, co tym samym oznacza, że nigdzie się nie wybiera.

Jednak 8 maja 2013 roku oficjalna strona Czerwonych Diabłów ogłosiła odejście jego na emeryturę po 26 sezonach. Jego następcą został Szkot David Moyes, wieloletni szkoleniowiec Evertonu.

W ciągu swojej wieloletniej pracy w Manchesterze, sir Alex zdobył trzynaście tytułów Mistrza Anglii, pięć Pucharów Anglii, cztery Puchary Ligi Angielskiej; dwa razy wygrał Ligę Mistrzów, dziesięć Tarczę Wspólnoty, raz Klubowe Mistrzostwa Świata, Puchar Kontynentalny, Superpuchar Europy oraz Puchar Zdobywców Pucharu.

Na czym polegał fenomen Szkota? Jak zdołał osiągnąć aż tyle sukcesów?

Odpowiedzi na te pytania można szukać bardzo długo i wielu różnych miejscach i tak naprawdę to jednej jedynej, tej właściwej odpowiedzi nie znajdziemy. Możemy jedynie przypuszczać, że jednym z kluczy do sukcesu  Fergusona jest inwestowanie w młodych zawodników. Już w latach 80 inwestował on w młodzież, którą szkolił na Old Trafford. W ostatnich latach pretendenci szkolili się pod okiem doświadczonego szkoleniowca oraz żywych legend zespołu Czerwonych Diabłów takich jak Paul Scholes, Gary Neville czy Ryan Giggs, rozwijając się i doskonaląc swoje umiejętności z sezonu na sezon; to właśnie młodzież będzie stanowić w przyszłości siłę klubu.

Warto także wspomnieć o słynnej „suszarce” Szkota. Na czym to polega? Ferguson wykrzykiwał pretensje do piłkarza, zbliżając swoją twarz do twarzy delikwenta. Zapewne nie jest to miłe uczucie, jednakże to prawdopodobnie najlepszy sposób, aby pokazać piłkarzom ich błędy, jednocześnie sprawiając, by więcej ich nie popełniali. Czy jest więc choć jeden piłkarz, który nie doświadczył „suszarki”? Według Rio Ferdinanda jest to Paul Scholes (wychowanek United, grający na pozycji pomocnika –przyp.), natomiast Clayton Blackmore wskazuje na Króla Old Trafford, czyli Erica Cantonę.

A skąd się wzięła „suszarka”? Wszystko zaczęło się od towarzyskiego meczu United rozgrywanego w Bahraju krótko po objęciu przez Fergusona stanowiska menadżera klubu. Spotkanie to zakończyło się jednobramkowym prowadzeniem Anglików. Po powrocie do hotelu zawodnicy od razu skierowali się do baru, gdzie nie żałowali sobie alkoholowych trunków. Ferguson wrócił z zakupów, kiedy usłyszał głosy śpiewających piłkarzy. Na widok pijanych piłkarzy dostał szału i to właśnie w tamtym momencie zastosował po raz pierwszy metodę „suszarki”. „Krzyczał, że jesteśmy hańbą dla klubu i siebie” – mówił Whiteside. Zawodnicy rozeszli się do swoich pokojów, jednakże dla niektórych, mimo wszystko, zabawa się nie skończyła. Kilku zawodników udało się do klubu, gdzie, pech chciał, zauważył ich prezes Czerwonych Diabłów Martin Edwards, który poinformował Fergusona o tym fakcie. Trener już po chwili był na miejscu i po raz kolejny użył „suszarki”, by doprowadzić swoich zawodników do porządku.

 Fergie pomimo swojego wieku z każdego wygranego meczu, z każdej zdobytej bramki przez jego podopiecznych cieszył się jak dziecko. Każdy mecz głęboko przeżywał, a sposobem na rozładowywanie nerwów było… żucie gumy! Czy ktoś widział Sir Aleksa bez gumy do żucia? Przypuszczać można, iż jest to jego najlepszy przyjaciel, a uzależnienie – na pewno. Polityka transferowa Fergusona polegająca na sprowadzaniu do klubu zawodników poniżej 27 roku życia sprawdzała się doskonale, bo przecież nie sztuką jest kupić diament, lecz sztuką jest go oszlifować. Choć większość fanów Czerwonych Diabłów zapewne nie wyobrażało sobie Manchesteru United bez Sir Alexa Fergusona to jednak wszystko kiedyś się kończy…

„Jest świetnym, wielkim trenerem. Mam wiele szacunku dla tego człowieka. Nazywam go „szefem”, bo jest naszym (innych trenerów) szefem. Jest najlepszy, bardzo miły i zasługuje na to, by być szefem. Może kiedy będę miał 60 lat, dzieciaki będą mnie nazywać tak samo.” ~ José Mourinho
Read more »

sobota, 26 października 2013

"Był Bogiem, stał się człowiekiem"

Media żyją dzisiejszym El Clasico - mnie, w przeciwieństwie do większości, nie emocjonuję ten mecz. Zdecydowanie bardziej wolę zasiąść po sobotnim obiadku przed telewizorem oglądając rywalizację Arsenalu z Crystal Palace. Nawet ten, wydawałoby się jednostronny mecz, bo chyba śmiało można tak nazwać konfrontację lidera ligi angielskiej z drużyną, która znajduje się w strefie spadkowej i ledwo uciułała trzy punkty w ośmiu meczach, wydaje mi się bardziej interesujący. Fakt, może to mój fetysz, może nie chęć do nudnej i wolnej ligi hiszpańskiej, ale mój nonkonformizm sprawia, że osobiście wybieram to co dla mnie, a nie dla większości lepsze i ciekawsze. Następnie sącząc popołudniową kawę, będę podziwiać starcie mojego ukochanego Liverpool z West Bromwich Albion. Derby Europy? Dla mnie to stracie Liverpool z Manchesterem United. Derby Hiszpanii? Nawet pewnie na nie, nie zerknę. Oj, musiałabym mieć bardzo dużo wolnego czasu i ogromnie musiałoby mi się nudzić, żebym przełączyła pilotem na kanał, na którym będzie transmitowane Gran Derbi, ale nie, bez obaw, nie zrobię tego, nie dziś. Zaraz po ostatnim gwizdku pana Jonathana Mossa, który zakończy mecz Liverpoolu, pospiesznie założę koszulkę i szalik Wisły i udam się na stadion, aby podziwiać starcie z Zagłębiem Lubin. Późnym wieczorem sprawdzę tylko wyniki El Clasico, głównie dlatego, że liczę, iż Barca przegra, a tym samym jeśli Atletico jutro wygra, awansuje na pierwsze miejsce w tabeli. Jedyna dygresja jaka zawsze nasuwa mi się przed spotkaniami Realu z Barceloną to kwestia tego, co tak na prawdę oznacza w dzisiejszych czasach być najlepszym. Według mnie co raz bardziej staje się to słowo synonimem popularności. Jeśli tak faktycznie jest to chyba współczesny futbol zmierza w złym kierunku. Wydaję mi się, że na ten temat mogłabym się bardziej rozpisać, więc kto wie, może w przyszłości poświęcę temu osobny post?  Lecz o czym dzisiaj napiszę?

Chciałabym  pokrótce przedstawić Wam historię życia ubogiego chłopca z Marsylii, dziecka algierskich imigrantów, który dzięki wyjątkowej sile charakteru, zdolnościom i ciężkiej pracy został najpopularniejszym piłkarzem świata. Bogiem pośród żywych. O Zidanie powstało wiele biografii, mam nadzieję, że po przeczytaniu tego postu, zachęcę przynajmniej część do głębszego poznania jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii futbolu.

Castellane – dzielnica Marsylii, która cieszy się złą sławą. Dziesięcioletni chłopiec, stoi z boku na placu Tartane i przygląda się starszemu bratu – Nordine, który kopie piłkę wraz z resztą. Tym razem nie został wybrany do żadnej z drużyn. Jest zapłakany, ale reszta nie zwraca na niego uwagi, bo jest najmłodszy. Dla Nordine to tylko młodszy braciszek, który nie ma czego szukać między starszymi.

Dwa lata później… .

Ów chłopiec, podczas finałów Euro 1984, zasiada na trybunach stadionu Velodrome. Francja gra z Portugalią. Mały kibic patrzy na Michela Platiniego, który zdobywa bramkę dla Trójkolorowych. Kilka dni potem, szleje, że szczęścia, bo Francja zdobywa Mistrzostwo. Wtedy jeszcze nie wie, że dorówna wielkością Platiniemu (a może nawet będzie od niego lepszy?). Lubi spędzać czas na stadionie w Marsylii i podziwiać Enzo Francescoli.

9 lipca 2001

Na lotnisku w bazie wojskowej na północ od Madrytu ląduje prywatny samolot, na pokładzie jego pokładzie znajduję się Zinedine Zidane. Były gracz Juventusu Turyn, Girondis de Bordeaux, AS Cannes, a także AS Foresta – klubu, w którym zaczynał swoją przygodę z piłką. Najlepszy piłkarz młodego pokolenia we Francji w roku 1994, zdobywca złote piłki magazynu ,,France Football w 1998, Piłkarz Roku FIFA w latach 1998 i 2000.
Następnego dnia składa swój podpis pod kontraktem z Realem Madryt, tym samym stając się najdroższym piłkarzem świata.

W przyszłości ze swoim klubem zdobywa takie nagrody, jak: Puchar Europy, Superpuchar Europy i Puchar Hiszpanii. Po raz trzeci zostaje Piłkarzem Roku FIFA.

11 sierpnia 2004

Lider niebieskich, po tym, jak jego drużyna odpada w ćwierćfinałach Euro, ogłasza zakończenie kariery. Opuszcza drużynę z którą był dziesięć lat. Z którą został Mistrzem Świata w 1998 roku i Mistrzem Europy 2000 roku.

3 sierpnia 2005

Zidane na swojej stronie internetowej obwieszcza światu, że powraca do Trójkolorowych. Dwa tygodnie później rozgrywa mecz z reprezentacją Wybrzeża Kości Słoniowej. W tym samym roku wraz z drużyną udaje mu się awansować na Mundial.

Mistrzostwa Świata 2006

Początek tych rozgrywek nie jest dla Francji obiecujący. Trójkolorowi remisują ze Szwajcarią 0:0, a z Koreą Południową 1:1, na szczęście udaje im się wygrać 2:0 z reprezentacją Togo, tym samym zapewniają sobie miejsce w 1/8

Na ich drodze staje Hiszpania, która ma w swoim zespole takich graczy, jak Torres, Fabregas czy Ramos. Większość kibiców piłkarskich twierdzi, że hiszpańska pokona bez problemu Francuzów.

Jednak się mylą, bo Francja, która do tej pory grała nijako wygrywa w pięknym stylu 3:1.

Następnie udaje im się pokonać słabo grającą Brazylię 1:0, a potem najciekawiej grającą drużynę turnieju Portugalię 1:0.

Brzmiało jak bajka? Tak, ale happy endu nie będzie...

Finał

W finale Francja gra przeciwko Włochom.

Pod koniec dogrywki wynik to 1:1. Obie drużyny walczą zacięcie.

Jednak zdarza się coś niespodziewanego. Zinedine Zidane uderza głową w klatkę piersiową Materazziego. Zostaje wykluczony z gry. W rzutach karnych Francja przegrywa.

Jak się potem okazuję Włoch sprowokował Zidane’a.

Dla mnie to właśnie Zidane jest piłkarzem wszech czasów. Nie żyłam w czasach Pele, Platiniego czy Maradony. Dla mnie Pele to po prostu wspaniały człowiek, Platini to prezes UEFA, a Maradona to kiepski trener. Również takiego piłkarza, jak Messi według mnie nie powinno nazywać się piłkarzem wszech czasów. Owszem jest wielki, ale jak bardzo? To ocenimy dopiero gdy zakończy karierę.

Pozostaje tylko pytanie, kto zostanie zastępcą lidera niebieskich? Bez niego Francja nie gra już tak pięknie. Jest kilku kandydatów na to miejsce takich jak Gourcuff czy Benzema, ale czy uda im się zastąpić Mistrza podczas nadchodzącego Mundialu? Jak daleko zajdą i co uda im się osiągnąć? Dowiemy się już niedługo.
Read more »

sobota, 5 października 2013

„Dzień po rozegranym spotkaniu, mecz przechodzi do historii.” - ale nie w moim przypadku.

Pół Polski emocjonuje się jutrzejszym meczem Wisły z Legią. O ile większość z nich prędzej czy później wróci  do normalnego życia, o tyle ja mam nadzieję, że znowu na moich oczach będzie pisać się historia - tym razem wielkiego powrotu na szczyt Białej Gwiazdy. Być może po raz kolejny będę świadkiem cudu, tak jak to było pewnego grudniowego wieczoru. Za każdym razem kiedy wspominam tamten dzień, kręci mi się łezka w oku, dlatego pragnę podzielić się z Wami moimi wspomnieniami z 14 grudnia 2011 roku. 


Poprosiłam św. Mikołaja o to, aby Wisła awansowała do 1/16 Ligi Europejskiej, mimo tego, że już od dawien dawna w niego nie wierzę. To było jeszcze przed wyjazdowym meczem z Odense, więc wtedy naprawdę potrzeby był nam cud, aby wyjść z grupy. Pamiętam, że jak pytałam znajomych co myślą o awansie Białej Gwiazdy odpowiadali, że raczej są nikłe szanse. Ja na przekór im, uparcie i trochę ironicznie, twierdziłam, że przejdziemy dalej. 

Na mecz udałam się z moją siostrą, koleżanką i kolegą. Początkowo byli oni średnio nastawieni, ale w końcu dali się przekonać, że to ostatni mecz w roku i że wypadałoby na niego iść."Nie do wiary, nie do wiary. Piłka nożna, jasna chole*a" – te słowa dźwięczą mi w uszach za każdym razem, kiedy wspominam sobie piłkarskie wydarzenia ze środy 14 grudnia. To nie był tylko zwyczajny cud, to była ciężka praca oraz niezłomna wola walki i chęć godnego pożegnania się z europejskimi pucharami zarówno naszych piłkarzy, jak i De Stribede.

Do tej pory przechodzą po mnie ciary, kiedy przypominam sobie, jak zaczęliśmy śpiewać „Odense, Odense, Odense”. Około 75. minuty spotkania Wisły z Twente mężczyzna (który śledził losy meczu w Londynie przez Internet w komórce) siedzący w rzędzie za nami krzyknął, że Odense doprowadziło do remisu 2:2. Inna osoba potwierdziła ten fakt. Nasza paczka wraz z dwójką chłopaków stojących obok nas, zaczęliśmy krzyczeć wniebogłosy „Odense”, a potem dołączały do nas pozostałe osoby z sektora G. Przesłanie, chyba zrozumiał Marko Jovanović, który nakłaniał Wiślaków do gry ofensywnej. Polska drużyna w przerwie dowiedziała się, że The Cottagers po pierwszej połowie prowadzi 2:0. To nasze ożywienie piłkarze Wisły uznali za dobrą oznakę. W 80. minucie z ust kibiców wypływały min. słowa: "Ej panie sędzio, panie Rusek, kończże już ten mecz" :).

Chwilę później nastał niepokój, wynik na transmisjach internetowych zmienił się z powrotem na 2:1. Ludzie dzwonili do rodzin, znajomych, aby dowiedzieć co się dzieje nad Tamizą. Całe to zamieszanie była bardzo dziwne. Kiedy usłyszeliśmy ostatni gwizdek nikt nie był pewny, czy nadal jesteśmy w grze, czy jednak wylądowaliśmy poza burtą Ligi Europejskiej. Część osób cieszyła się, część śpiewała, a pozostali stali jak wmurowani, nikt nie wychodził – wszyscy czekali na wieści z Anglii... 

I nagle ujrzeliśmy sztab szkoleniowy wybiegający z szatni. Dotarło do nas co się stało –  Duńczycy doprowadzili do remisu i to w ostatniej minucie! Nastąpił wybuch radości i płaczu ze szczęścia, głośne okrzyki i przyśpiewki, przyjacielskim uściskom nie było końca. Zaś piłkarze tańczyli, skakali, wpadali sobie w objęcia. Potem długo dziękowali kibicom, lecz zabawa na trybunach trwała jeszcze dużo dłużej po tym, jak Wiślacy udali się na konferencje prasową.

Do domu wróciłam około godziny pierwszej. Jeszcze raz sprawdziłam wynik, a następnie poprosiłam siostrę o to, by mnie uszczypnęła, bo nadal nie mogłam uwierzyć. Jeszcze długo potem nie mogłam zasnąć, bo niełatwo jest wrócić do normalnego życia, kiedy ma się świadomość, że na twoich oczach dokonał się cud.

Jednym słowem był to niesamowicie emocjonujący wieczór... i noc.
Mam nadzieję, że jutro również piłkarze Wisły nie pozwolą mi wcześnie zasnąć :)







Read more »

środa, 18 września 2013

"Polska jest kibolska cz. I"

Myśląc o zostaniu w przyszłości rzetelnym dziennikarzem, muszę przyznać, że niezmiernie smuci mnie to, jak bardzo w polskich mediach przerysowuje się obraz polskiego kibica, wrzucając wszystkich do jednego worka - wandali i chuliganów. No tak, przecież ludzie łatwiej kupią 
Oprawa Śląska Wrocław "Fanatyczny wróg publiczny"
fot. f.wks.pl/m/t581ukv9dzg2pvq5,1.jpg
sensacyjne doniesienia niż dobre uczynki. Tak  już niestety  jesteśmy stworzeni, chętniej zatrzymujemy wzrok na pełnych przemocy,  kontrowersyjnych wydarzeniach. Dobrze jest, więc znaleźć sobie kozła ofiarnego, na którego można od czasu do czasu zwalić złą sytuacje w kraju. Przecież rząd zamiast zajmować się bieżącymi sprawami walczy z bandytyzmem na stadionach. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z zamydlaniem nam oczu, skądże. I o ile przeciętny Kowalski kupi kolejne druzgocące fakty o walkach bojówek, a moherowa babcia w dniu meczu nie wyjdzie na ulicę w obawie, że przez przypadek wpląta się w jakąś zadymę, o tyle bardziej ogarnięta osoba w temacie wie, że większość informacji na temat kibiców jest wyssana z palca. Istnieje, bowiem pewien niepisany podział wśród środowiska kibicowskiego, w którym można wyodrębnić poszczególne grupy.  Tylko niewielki odsetek osób podających się za fanatyków, z naciskiem na podających się, bo większość z nich nie ma nic wspólnego z kibicowaniem można określić mianem przestępcy. Postaram się stworzyć prawdziwą charakterystykę ruchu kibicowskiego, odwołując się  głównie do przykładu  najbliższego mojemu sercu - Wiślaków i przy okazji pokazać, że nie taki polski kibol zły jak go malują. Wręcz przeciwnie. 

"Dobrym nawykiem być fanatykiem"

Kim są ultrasi? W uproszczeniu można powiedzieć, ze jest to grupa najzagorzalszych,  najwierniejszych kibiców. Zajmują się przygotowaniem opraw, dbają o doping na meczu. Zwłaszcza to pierwsze zadanie jest nie lada wyzwaniem - najpierw trzeba zebrać pieniądze na potrzebne materiały: farby, spraye, płótna, kartony, konfetti, serpentyny, race itp. W przeciwieństwie do zagranicznych zespołów,  takich jak np. Borussia Dortmund, biedne, polskie kluby nie pokrywają nawet części kosztów związanych z sektórwkami (co prawda często muszą płacić za łamanie ustawy o bezpieczeństwie podczas organizacji imprez masowych, za nielegalne odpalanie rac, ale jest to raczej wina złego prawa niż kibiców, którzy chcą tylko ubarwić spotkanie. Wszak wiadomo, że pirotechnika używana, jako oprawa jest bezpieczna, a w imię zasady "kruk krukowi oka nie wykole", brat 'bratu po szalu' krzywdy nie zrobi). Najczęstszą formą zbiórek pieniężnych są te, odbywające się tuż przed meczem. Najłatwiej wtedy trafić do szerokiego grona kibiców. Składka jest dobrowolna, lecz zarazem jakoś głupio odmówić chłopcom "zbieramy na oprawy",  bo przecież wszyscy jesteśmy jedna wielką rodziną, zjednoczoną pod nazwą danego klubu i wspólnie go tworzymy . Kolejnym krokiem jest wykonać projekt, a następnie samą oprawę. Pozostaje już tylko kwestia jej rozłożenia na trybunie i dopilnowanie, aby zaprezentowanie poszło zgodnie z planem. Lecz czy tylko wyżej opisane osoby można nazwać ultrasami? Według mnie na takie miano zasługuje każdy kto jest całym sercem oddany, przychodzi na każdy mecz, jedzie na wyjazd. Przecież poprzez wrzucanie do 'puchy' częściowo przyczynia się do powstawania sektorówek, a żeby zostać stuprocentowym ultrasem trzeba mieć znajomości i odpowiednio się wkręcić, a nie każdy ma takie możliwości. Chyba definicję fanatyka już stworzyłam, pora by pokazać czym się zajmuje poza stadionem. 
Szersze grona kibiców zrzeszają się w stowarzyszenia. Jak już wcześniej wspominałam w mediach na próżno szukać informacji o akcjach społecznych jakie organizują kibice, bo i po co psuć im naganną reputację? Natomiast chciałabym, żeby każdy kto przeczyta ten post wyszedł bogatszy o odrobinę wiedzy na temat działalności Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków. 

"Kto kocha ten wierzy, siła w młodzieży" - szczególne miejsce, jak nie pierwszoplanowe odgrywają dzieci, w końcu to oni w przyszłości będą świadczyć o sile ruchu kibicowskiego, a być może zespół zyska jakiegoś wychowanka, dlatego też stowarzyszenie koncertuje swoja działalność na ich uszczęśliwieniu. Co roku organizowane są Mikołajki dla najmłodszych, podczas których maskotka Wisły - Somk Wiślacki wraz z piłkarzami odwiedza szpitale oraz domy dziecka. Najmłodsi obdarowywani są gadżetami związanymi z Białą Gwiazdą, ale zdecydowanie dużo ważniejszy jest dla nich czas wspólnie spędzony z idolami. Na porządku dziennym są zbiórki żywności dla ubogich rodzin, Kombatantów Wojennych, z okazji Świąt Bożego Narodzenia tworzone są szlachetne paczki.  SKWK dba o rozwój postaw patriotycznych wśród kibiców - upamiętniana jest większość świąt narodowych i ważnych rocznic poprzez marsze, wkłady i odczyty tematyczne, zapalanie zniczy i składanie kwiatów na grobach czy pod pomnikami bohaterów Wisły i Polski, nie wspominając już o oprawach  i wspólnym śpiewaniu pieśni. Odbywają się pielgrzymki na Jasną Górę, do Łagiewnik, msze w intencji wybitnych postaci, które tworzyły kiedyś Wisłę. 

Read more »

© "Nie ma, że boli - SEKTOR KIBOLI - tu się śpiewa, nie pierd*li"